Na początek słynna niebieska masakra - skończyłam z nią! W końcu! Efekt, jak dla mnie, taki sobie, ale L jest bardzo zadowolona. Fakt, trzeba przyznać, że wygląda w niej świetnie:)
Masakra w wersji finalnej wygląda tak:
Wzorku mam dosyć, bo nadaje się tylko do prostokątnych form - robienie, a potem szycie krzywizn może doprowadzić do szału.
Z innych skończonych: szalik z Luny, znowu meandering vines (tak jak tutaj). Do zblokowania. Pewnie poczeka do jesieni.
A na warsztacie: zblokowany i do zszycia zielony tunikopulower z Lavity (bardzo wydajna włóczka). Robiony gładko, w serek; jest długi i ma po bokach rozcięcia. Zastanawiam się nad dorobieniem paska.
I w końcu coś na chłodne wiosenne wieczory: rozpinany sweter z Oliwii. Robiony gładko, brzegi z przesuniętych (o ile dobrze pamiętam nazwę wzoru) żeberek.
Teraz myślę o czymś zwiewnym na lato - chodzi mi po głowie lekka tunika, niekoniecznie ażurowa, ale zdecydowanie przewiewna. Trzeba by poszukać włóczki i zabrać się za robotę. Ja się chyba nigdy nie nauczę, że na drutach robi się przed sezonem, a nie w trakcie:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.