poniedziałek, 2 lutego 2009

Niebieska masakra

Dawno, dawno temu kupiłam kilka motków jasnoniebieskiej Kalinki na bluzkę, która miała pójść w dobre ręce L:) I wymyśliłam na nią wzorek z piekła rodem. Lekko dziurawy, ale o to chodziło, bo bluzka miała być na lato. Tylko co mnie podkusiło, żeby zrobić coś, co jest niesymetryczne, w każdym rzędzie ma inną liczbę oczek, a do tego rozłazi się przy spuszczaniu??? Miałam przód, miałam tył i miałam nożyczki w ręku, żeby wyzerować całość i zacząć coś bardziej przyjaznego dla dziergacza. Ale wtedy L zobaczyła co robię i "nie pruj, fajne, ja chcę taką bluzkę". 

A że mam dobre serce, a za Kalinką właściwie nie przepadam na tyle, żeby mieć frajdę z powtórki, to dodziergałam dwa rękawki:) Teraz by wypadało to diabelstwo pozszywać. W normalnych warunkach pestka. Ale nie tym razem. Wczoraj próbowałam wszyć rękawy, które jak na złość okazywały się raz za wąskie, a raz za szerokie.  Poległam. Chyba po raz pierwszy w życiu. Cisnęłam robotę w ciemny kąt, żeby nie robiła za wyrzut sumienia. Na szczęście w tygodniu będę zalatana, więc mogę się zawsze wymówić brakiem czasu. Może za tydzień pójdzie mi lepiej. Jak nie, to giń, przepadnij:)